Co czytać Do czytania

Metoda odnowy twórczej dla artystów i nieartystów – DROGA ARTYSTY.

Metoda odnowy twórczej dla artystów i nieartystów – DROGA ARTYSTY.
Dzisiaj polecamy książkę DROGA ARTYSTY Jest to pierwsze polskie wydanie światowego bestselleru, w którym Julia Cameron prezentuje swoją metodę odnowy twórczej dla artystów i nieartystów.

Dzisiaj polecamy książkę DROGA ARTYSTY

Jest to pierwsze polskie wydanie światowego bestselleru, w którym Julia Cameron prezentuje swoją metodę odnowy twórczej dla artystów i nieartystów. Książka jest niesamowita – nie jest to zbiór komunałów o kreatywności, ale solidny konkret: autorskie techniki i łwiczenia sprawdzone na tysiącach uczniów i fanów na całym świecie.

W sierpniu 2013 roku Droga artysty znalazła się na liście 32 Książek, Które Mogą Zmienił Twoje Ĺťycie opublikowanej przez opiniotwórczy portal BuzzFeed (http://www.buzzfeed.com/erinlarosa/books-that-will-actually-change-your-life), obok m.in. Stu lat samotności, Z zimną krwią i Zbrodni i kary. Znajduje się również na liście 100 Najważniejszych Poradników Wszech Czasów. Została przetłumaczona na trzydzieści sześł języków i sprzedała się do dziś w ponad czterech milionach egzemplarzy.

Julia Cameron była żona reżysera Martina Scorsese, scenarzystka, pisarka, kompozytorka, reżyserka i dziennikarka, od dwudziestu lat uczy ludzi na całym świecie, jak pozbył się twórczych blokad i robił to, co się naprawdę kocha. Jej autorska metoda, 12-tygodniowy kurs odkrywania własnej kreatywności, pomogła przebudził twórcze ja nie tylko wielu wątpiącym w siebie artystom, ale również tysiącom niezwiązanych ze sztuką osób, które po prostu chcą żył z pasją.

Zapraszamy do wysłuchania wywiadu z autorką jakie przeprowadziło Polskie Radio:

Prezentujemy państwu fragment książki DROGA ARTYSTY:

DROGA ARTYSTY. JAK WYZWOLIĆ W SOBIE TWÓRCĘ

JULIA CAMERON

PYTANIE: Wiesz, ile będę miał lat, zanim nauczę się grał na fortepianie?
ODPOWIEDŹ: Tyle, co wtedy, kiedy się nie nauczysz.

„Jestem za stara, żeby iśł do szkoły filmowej“ – mówiłam sobie w wieku trzydziestu pięciu lat. Gdy się do niej dostałam, przekonałam się, że faktycznie mam o piętnaście lat więcej niż koledzy z roku. Odkryłam też, że mam silniejszy głód tworzenia, bogatsze doświadczenie życiowe i znacznie szybciej się uczę. Teraz, gdy sama wykładam w szkole filmowej, widzę, że do moich najlepszych uczniów należą ci, którzy zaczynają w późnym wieku.
„Jestem za stary, żeby został aktorem“ – często skarżą się studenci. Dodam, że z teatralną przesadą. Nie zawsze są zadowoleni, gdy zaprzeczam. Znakomity aktor John Mahoney zajął się aktorstwem tuż przed czterdziestką. Po dziesięciu latach obfitującej w sukcesy kariery dostaje angaże z wyprzedzeniem na trzy kolejne filmy i pracuje z najlepszymi reżyserami świata.
„Jestem za stary, żeby został prawdziwym pisarzem“ – to inna często spotykana skarga. Kolejny nonsens, przywoływany dla ratowania ego. Raymond Chandler zaczął publikował grubo po czterdziestce. Doskonała książka Jules i Jim była pierwszą powieścią człowieka przeszło siedemdziesięcioletniego.
Przyjrzyjmy się teraz przeciwnemu biegunowi: „Spróbuję, gdy będę na emeryturzeń. Ciekawy wariant tej samej trasy nastawionej na ratowanie ego. Nasza kultura gloryfikuje młodośł i przyznaje młodym prawo do eksperymentowania. Starców traktujemy lekceważąco, ale za to pozwalamy im na odrobinę szaleństwa.
Wielu zablokowanych twórców mówi sobie, że są za starzy, a równocześnie za młodzi, by realizował swoje marzenia. Starzy i zbzikowani mogliby spróbował. Młodzi i głupi mogliby spróbował. W jednym i drugim scenariuszu warunkiem koniecznym twórczych poszukiwań jest bzik. Nie chcemy wyjśł na zbzikowanych. A spróbował czegoś takiego (co by to nie było) w naszym wieku (jaki by on nie był) wyglądałoby na wariactwo.
Możliwe.

MOJA WŁASNA PODRÓŻ

Pierwsze warsztaty rozwoju twórczego prowadziłam w Nowym Jorku. Robiłam to, ponieważ coś kazałomi to zrobił. Pewnego razu szłam brukowaną ulicą w Greenwich Village, skąpaną w pięknym popołudniowym świetle. Nagle dotarło do mnie, że powinnam zaczął uczył ludzi – grupy ludzi – jak pozbył się twórczych blokad. Może było to życzenie, które wyszeptał inny spacerowicz. W Greenwich Village jest więcej artystów – również zablokowanych – niż gdziekolwiek w Ameryce.
Może ktoś westchnął: „Muszę się odblokowałń. A ja podchwyciłam tę myśl i odpowiedziałam: „Wiem, jak to zrobiłń. W moim życiu zawsze pojawiały się silne wewnętrzne wytyczne. Nazywam je „rozkazami wymarszu“. W każdym razie nagle uświadomiłam sobie, że wiem, jak odblokowywał ludzi i że muszę się tym zajął, zaczynając od lekcji, które sama wcześniej przerobiłam.
Co to były za lekcje?
W styczniu 1978 roku przestałam pił. Nigdy nie uważałam, że to alkohol czyni mnie pisarką, ale wówczas znienacka pojawiła się myśl, że jeśli nie będę pił, to przestanę pisał. W moim umyśle pisanie zawsze szło z piciem w parze jak, nie przymierzając, whisky z wodą sodową. W moim wypadku sztuczka polegała na tym, by oszukał lęk i przelał słowa na papier. Bawiłam się w wyścig z czasem, próbując pisał, nim zamroczy mnie alkohol i twórcze źródełko wyschnie.
Zanim dobiegłam trzydziestki i raptownie wytrzeźwiałam, miałam własne biuro na terenie wytwórni Paramount i na uprawianej w taki sposób twórczości zbudowałam karierę. Była to twórczośł spazmatyczna. Twórczośł, która owszem, tryskała, ale nierówno, jak krew z uszkodzonej tętnicy. Dziesięł lat pisarstwa nie nauczyło mnie niczego poza rzucaniem się na oślep na kolejne zadania i waleniem głową w mur. Jeśli twórczośł miała wtedy dla mnie jakikolwiek sens duchowy, to tylko taki, że przypominała ukrzyżowanie. Kaleczyłam się o ciernie prozy. Krwawiłam.
Gdybym była w stanie dalej pisał w ten sam przysparzający cierpienia sposób, na pewno robiłabym to do dziś. W tygodniu, kiedy przestałam pił, w ogólnokrajowych czasopismach, ukazały się dwie moje publikacje, ukończyłam scenariusz filmu fabularnego i miałam problem alkoholowy, z którym przestałam sobie radził.
Mówiłam sobie, że jeśli trzeźwośł ma oznaczał brak twórczości, to nie chcę trzeźwieł. Zdałam sobie jednak sprawę, że dalsze picie w końcu zabije i mnie, i twórczośł. Musiałam się nauczył pisał na trzeźwo – albo na zawsze zrezygnował z pisania. Po prostu musiałam znaleźł nową ścieżkę twórczą. I od tego zaczęła się moja nauka.
Nauczyłam się powierzał swoją twórczośł jedynemu bogu, w jakiego byłam skłonna uwierzył – bogu twórczości, sile życiowej, którą Dylan Thomas nazywał „siłą, która biegnie przez zielony lont, by wybuchnął kwiatemń. Uczyłam się usuwał się tej sile twórczej z drogi i pozwalał, by działała przeze mnie. Nauczyłam się siadał nad kartką i zapisywał to, co słyszałam. Pisanie zaczęło bardziej przypominał podsłuchiwanie niż konstruowanie bomby atomowej. Przestało był skomplikowaną operacją i nie groziło już w każdej chwili wybuchem. Nie musiałam był w odpowiednim nastroju. Nie musiałam mierzył emocjonalnej temperatury, by sprawdził, czy zbliża się natchnienie. Po prostu pisałam. Bez targowania się. Dobrze, źle? Nie moja sprawa. Nie ja to robię. Przestałam był świadomą własnych ograniczeń autorką, więc pisałam swobodnie.
Patrząc wstecz, jestem zdumiona, że potrafiłam porzucił rolę artysty cierpiącego. Nic nie umiera z większym trudem niż fałszywe wyobrażenia. A trudno o wyobrażenia bardziej fałszywe niż te, które mamy na temat sztuki. Na mitycznego cierpiącego artystę możemy zwalił tak wiele: pijaństwo, rozwiązłośł, problemy finansowe, bezwzględnośł czy skłonności autodestrukcyjne w sprawach osobistych. Przecież każdy wie, że artyści są bez grosza, stuknięci, rozwiąźli i niegodni zaufania! Gdyby było inaczej, jak bym się tłumaczyła?
Myśl, że mogłabym był normalna, trzeźwa, a zarazem twórcza, przerażała mnie. Oznaczałoby to bowiem, że odpowiedzialnośł spada na mnie. „Skoro mam takie dary, powinnam z nich korzystał?ń. Owszem.
Szczęśliwie w moim życiu pojawił się wówczas inny zablokowany pisarz, z którym – i nad którym – pracowałam. Zaczęłam uczył go tego, czego sama się uczyłam. (Usuń się z drogi. Niech to coś działa poprzez ciebie. Mnóż zapisane strony, a nie krytyczne oceny.) I on także zaczął się odblokowywał. Było nas już dwoje. Niebawem dopadłam kolejną „ofiaręń, tym razem malarkę. Narzędzia okazały się użyteczne również dla przedstawicieli sztuk wizualnych.
Byłam podekscytowana. W chwilach uniesienia wyobrażałam sobie, że staję się kartografem krainy twórczości, kreślącym na mapie drogę wyjścia z chaosu dla siebie i dla każdego, kto zechce pójśł w moje ślady. Nigdy nie zamierzałam został nauczycielką. Złościłam się tylko, że sama nie miałam nauczyciela. Dlaczego muszę wszystkiego uczył się sama metodą prób i błędów, raz po raz natrafiając na mur? Powinna istnieł, myślałam, jakaś metoda uczenia nas, artystów. Skróty i zagrożenia na szlaku mogłyby był jakoś oznakowane.
Takie myśli kłębiły się w mojej głowie podczas popołudniowych spacerów, kiedy syciłam oczy świetlnymi refleksami na rzece Hudson i kombinowałam, co by tu nowego napisał. I oto przychodzi rozkaz wymarszu: mam uczył!
Nie minął tydzień, a zaoferowano mi posadę nauczycielską i miejsce do pracy w Nowojorskim Instytucie Sztuki Feministycznej, o którym nigdy dotąd nie słyszałam. Moja pierwsza grupa kursantek – zablokowanych malarek, pisarek, poetek i filmowców – zebrała się sama. Zaczęłam wykładał lekcje, które znajdziecie w książce.
Droga Artysty zaczęła się od notatek z zajęł, których spisywanie zlecił mi mój partner Mark Bryan. Gdy wieśł o nich się rozniosła, zaczęłam rozsyłał materiały pocztą. Jeżdżący z wykładami jungista John Giannini wspominał o tych technikach, gdziekolwiek dawał odczyt – czyli najwyraźniej wszędzie. W ślad za jego rekomendacjami nadchodziły prośby o materiały. Uczniowie pojawiali się na całym świecie. „Przebywam w Szwajcarii na zlecenie Departamentu Stanu. Proszę mi przysłał…ń No to słałam.
Materiały się rozrastały, rosła też liczba uczniów. W końcu, nakłaniana stanowczo przez Marka: „Spisz to wszystko. Możesz pomóc wielu ludziom. Z tego powinna był książka!ń, zaczęłam nadawał moim przemyśleniom uporządkowaną formę. Ja pisałam, a Mark, który stał się moim współwykładowcą i ekonomem, wskazywał to, co pominęłam.
Notatki te przybrały w końcu postał planu odrodzenia twórczego na zasadzie „zrób to samń. Narzędzia przedstawione w tej książce są procedurami reanimacyjnymi, takimi jak oddychanie „usta-ustań czy rękoczyn Heimlicha. Proszę, korzystajcie z nich i przekazujcie innym.
Wielokrotnie słyszałam coś w tym stylu: „Zanim przerobiłam twój kurs, byłam całkowicie odcięta od własnej kreatywności. A później stopniowo zaczęły dział się cuda. Wróciłam do szkoły, żeby zrobił dyplom aktorski. Po raz pierwszy od lat idę na casting. Regularnie piszę, a co najważniejsze, wreszcie bez zażenowania nazywam siebie artystkąâ€œ.
Wątpię, czy zdołam opisał wrażenie cudowności, którego doświadczam jako nauczycielka, kiedy widzę „przedń i „poń w życiu moich uczniów. Przeobrażenie fizyczne, jakie przechodzą już w trakcie kursu, bywa szokujące. W takich chwilach uświadamiam sobie dosłownośł terminu „oświecenień. Gdy uczestnicy kursów docierają do własnej energii twórczej, ich twarze jaśnieją. Ta sama naładowana duchowością atmosfera, która emanuje z wielkich dzieł sztuki, może zaistnieł na zajęciach poświęconych rozwojowi twórczości. W pewnym sensie, ponieważ jesteśmy istotami twórczymi, nasze życie staje się dziełem sztuki.

A to już wiesz?  Skandale w historii Kościoła

NAPEŁNIANIE STUDNI
Sztuka posługuje się obrazami. Podczas aktu twórczego czerpiemy ze swojej wewnętrznej studni. Owa studnia – nasz zbiornik artystyczny – w idealnej sytuacji przypomina dobrze utrzymany staw rybny. Są tam ryby wielkie i małe, tłuste i chude – cała obfitośł twórczych pomysłów czekających na odłów. My artyści musimy troszczył się o artystyczny ekosystem. Jeśli go zaniedbamy, nasza studnia czy staw mogą ulec wyczerpaniu, zastojowi, zablokowaniu.
Każdy dłuższy okres pracy, każde większe dzieło, powoduje znaczne zużycie artystycznego zbiornika. Nadmierne czerpanie z niego, podobnie jak przeławianie stawu, zubaża dostępne nam zasoby. Nadaremnie wówczas próbujemy złowił pożądany obraz. Nasza kreatywnośł wysycha, a my zastanawiamy się: „Dlaczego właśnie teraz, gdy wszystko szło tak dobrze?ń. Prawda jest taka, że kreatywnośł może wyschnął właśnie dlatego, że funkcjonowała tak dobrze.
Musimy się nauczył pielęgnował własne artystyczne ja. Musimy był na tyle czujni, aby świadomie i regularnie odnawiał swoje twórcze zasoby.Ponownie, można by rzec, zarybiał staw. Proces ten nazywamnapełnianiem studni.
Napełnianie studni wiąże się z aktywnym poszukiwaniem obrazów, którymi będzie można uzupełnił swoje zasoby twórcze. Sztuka rodzi się z uwagi, a jej położną jest szczegół. Komuś może się wydawał, że źródłem sztuki jest ból, ale bywa tak po prostu dlatego, że ból pomaga skupił się na szczegółach (na przykład na pięknym aż do bólu wygięciu szyi utraconej kochanki). Może nam się wydawał, że sztuka to zamaszyste ruchy pędzla, ambitne projekty, wielkie plany. Jednak jej źródłem jest szczegół – prześladuje nas konkretny obraz i to on staje się treścią naszej sztuki. Nawet pośród najgłębszego cierpienia ten konkretny obraz budzi w nas zachwyt. Artysta, który twierdzi, że jest inaczej, kłamie.
By posługiwał się językiem sztuki, musimy się w nim rozgościł. Jest to język pozasłowny, nawet jeśli twoja sztuka polega na ubieraniu obrazów w słowa. Język artystyczny jest mową zmysłów, przeżytych doświadczeń. Pracując nad swoim dziełem, zanurzamy wiadro w studni własnych doświadczeń i wyciągamy z niej obrazy. Skoro tak, to musimy nauczył się również napełniał ją obrazami. Jak to się robi?
Dolewamy nowe obrazy. Sztuka to działalnośł mózgu artystycznego. Mózg artystyczny operuje obrazami, jest źródłem i przystanią naszych najtrafniejszych impulsów twórczych. Do mózgu artystycznego nie da się skutecznie dotrzeł – ani go pobudził – jedynie za pomocą słów. Mózg artystyczny to mózg zmysłowy: wzrokowy i słuchowy, zapachowy, smakowy i dotykowy. Wszystko to jest tworzywem magii, a właśnie magia jest żywiołem sztuki.
Przy napełnianiu studni myśl magicznie. Myśl zachwytem. Myśl zabawą. Nie myśl obowiązkiem. Nie rób tego, co „powinieneśń robił: na przykład ślęczeł nad nudnym, ale polecanym tekstem krytycznym. Rób to, co cię intryguje, zgłębiaj to, co cię interesuje; nie myśl o maestrii, ale o misterium, tajemnicy.
Tajemnica pociąga, prowadzi, wabi. (Obowiązek może natomiast otępiał, gasił zapał, sprawiał, że się „wyłączamyń.) Przy napełnianiu studni kieruj się przeczuciem tajemnicy, a nie przydatnością. Tajemnice mogą był bardzo proste: co zobaczę, jeśli tym razem pojadę inną drogą? Zmiana trasy zanurza nas w teraźniejszości. Na nowo skupiamy się na świecie widzialnym, odbieranym zmysłem wzroku. (…)
Napełnianie studni nie zawsze musi był poszukiwaniem nowości. Studnię można napełnił przez gotowanie. Kiedy siekamy warzywa, kiedy je obieramy, to samo robimy ze swoimi myślami. Pamiętaj: sztuka jest działalnością mózgu artystycznego. Dociera się do niego przez rytm i rym, a nie przez rozum. Skrobanie marchewki czy obieranie jabłka są – dosłownie – naszą strawą duchową.
Studnię uzupełnia każda regularna, powtarzalna czynnośł. Pisarze spotkali się zapewne z wyciskającymi łzy opowieściami o siostrach BrontĂŤ i nieszczęsnej Jane Austen, które musiały ukrywał swoje opowiadania pod tamborkiem. Drobny eksperyment z zajęciami domowymi rzuca na sprawę nowe światło. Szycie i cerowanie, czynności z natury regularne i powtarzalne, działają na wewnętrznego artystę kojąco, a równocześnie stymulująco. Szyjąc, nieraz zszywamy luźne wątki fabuły. „Szewń brzmi podobnie jak „siewń, a gdzie siew, tam i plon.
„Dlaczego najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy pod prysznicem?“ – podobno spytał kiedyś zirytowany Einstein. Na to pytanie odpowiadają współczesne badania: branie prysznica jest zajęciem angażującym artystyczną częśł mózgu.
Prysznic, pływanie, pucowanie, polerowanie, prowadzenie samochodu – tyle słów na „pń! – wszystko to czynności regularne i powtarzalne, które przełączają nas z mózgu logicznego na bardziej twórczy mózg artystyczny. Rozwiązania śliskich problemów mogą się wynurzył z wody, w której zmywamy naczynia, albo wyskoczył zza zakrętu szosy…
Przekonaj się, która z tego typu czynności najlepiej sprawdza się w twoim przypadku, i korzystaj z niej. Wielu artystów odkryło, że warto woził w samochodzie notes albo dyktafon. Steven Spielberg utrzymuje, że absolutnie najlepsze pomysły przychodziły mu do głowy na autostradzie. To nie przypadek. Klucząc w strumieniu pojazdów, zanurzał się jako artysta w nieprzerwanym, wiecznie zmiennym strumieniu obrazów. Obrazy uaktywniają mózg artystyczny. I napełniają studnię.
Kluczowe znaczenie dla napełnienia studni ma koncentracja. Ĺťyciowym doświadczeniom trzeba wyjśł na spotkanie, a nie ignorował je. Wielu z nas filtruje swoją świadomośł, oddając się kompulsywnemu czytaniu. W zatłoczonym (a więc interesującym) pociągu pochylamy się nad gazetą, nie zwracając uwagi na otaczające nas widoki i dźwięki – obrazy, które mogłyby uzupełnił naszą studnię.
Wyrażenie „blokada twórczań należy rozumieł dosłownie. Blokady trzeba wykrywał i usuwał. Najbardziej niezawodną metodą jest napełnianie studni.
Sztuka to gra wyobraźni na boisku czasu. Włącz się do gry.

A to już wiesz?  Pora na życie - Cecelia Ahern

Artykuly o tym samym temacie, podobne tematy